Bałtrukowicz Regina
Droga do Gdańska:
Ikaźń->Jody->Poznań->Międzyrzecz Wielkopolski->Toruń->Gdańsk
Wywiad, z panią Reginą przeprowadziły:
D. Dyks i p. Szada Borzyszkowska
Pani Regina opowiada o stosunkach między ludźmi różnych narodowości zamieszkujących w jej rodzinnej wsi, Ikaźni. Mówi o bezpośrednich powodach wyjazdu do Polski, opisując także trwającą miesiąc podróż pociągiem. Opowiada o licznych podróżach w rodzinne strony, tęsknocie i problemach ze znalezieniem swojego miejsca w nowej powojennej rzeczywistości.
"...nie zauważyłam, że jestem przywiązana do tej ziemi, że to bardzo mnie interesuje ta ziemia. No taka jest potrzeba, bo uważam, że człowiek to jest podobny do jesiennego liścia. Miotany wiatrem, to tu, to tam, albo do ptaka, który nie ma właściwie swojego gniazda, przelatuje to tu, to tam. Nigdy nie miałam pragnienia gdziekolwiek się zakorzenić, może to też było przyczyną...jakoś zrezygnowałam z zakorzenienia się, z szukania małżeństwa. Uważałam, że jestem przelotnym ptakiem, który niech tam po tej ziemi polata..."
Fragmenty wywiadu:
"Człowiek indywidualny odbiera swoje życie w ten sposób, że oddaje jakąś wiedzę o tym, co widzi, co czuje, co...życie przynosiło. I to mi się wydaje, że tonawet trochę ważniejsze od historii, którą człowiek przeżywa. Mi się wydaje, że bardziej prawdziwe, bo historia to są daty, ale potem są jakieś komentarze, argumenty, dodatki. Wydaje mi się, że patrząc na to całe moje życie, to nie ufam historii...nie ufam"
"Odwiedziłam te miejsca, gdzie mój pradziad mieszkał, nie znam naprawdę ich...nie było możliwości, żebym uzyskała dokładne, jakieś dalekie korzenie mojej rodziny, ale starałam się szukać ich, przez całe niemal życie."
"Ja miałam parę latek i szliśmy do Nowej Wilejki, żeby ojca odwiedzić, on też nas odwiedzał, potem jeszcze on...tyle co pamiętam... służył w KOP-ie, to był Korpus Obrony Pogranicza, gdzieś tam koło Czech. Potem wracał do domu i na naszych terenach to były jakieś...naprawdę...”faliste” czasy, to wkraczali Rosjanie, później Niemcy. Tyle co pamiętam, jako dziecko zawsze czekałam na ojca, tak mało wiedziałam. Nieraz jak przychodzili żołnierze to ja nie wiedziałam, gdzie oni idą i dlaczego, ale czekałam na ojca więc....[łamiącym głosem]....Przepraszam"
"Jak pojechałam do tego kościoła byłam bardzo wzruszona, że go otwarto, tam gdzie byłam chrzczona, patrzyłam jeszcze na te podłogi trochę poniszczone, kawałek nawet takiej drzazgi zabrałam na pamiątkę. Tam ochrzczeni byli rodzice, ślub brali dziadowie, a może i pradziadowie, uroczystość była bardzo...nawet prawosławni przyszli."
"Kiedy wkroczyli Niemcy to Rosjanie zaraz z nimi potrafili się dogadać, wstąpili do Policji niemieckiej i tych Żydów z Ikaźni przy pomocy Niemców złapali. Pamiętam to wszystko widziałam na własne oczy. Nie pamiętam ile tam było tych domów, ale wszystkich, którzy tam się znajdowali to spędzili do jakieś jednej grupy i rozstrzeliwali."
" Mój dziadek mieszkający w Ikaźni, miał ogromny sad, taki ogród i tam w czasie tej łapanki niemieckiej wpadło takie dziecko żydowskie i dziadek usiłował jakoś tam uchronić to dziecko, ale to się nie dało, ponieważ to dziecko bardzo krzyczało „Mamełe, Mamełe”. Na cały głos nie można było go uratować, taki krzyk podniosło, że niestety Niemiec wpadł i zabrał. Ale ta chęć sama mojego dziadka była prawidłowa"
"W każdym bądź razie ten mój kraj, to ja jako najstarsza z rodziny, bo mój tato i mama – jak tu panie widzą. Miał trójkę dzieci, trzy siostry, jedna się urodziła też na Kresach, a druga to już w Polsce i one tak się jakoś przystosowały do współczesnego życia. Po wojnie jakoś tak łatwo im to przyszło, a mnie nie. Ja nie wyszłam za mąż, ponieważ jakoś mi się wydawało, że na tej ziemi to nie warto się zakorzeniać, że człowiek jest jak liść miotany wiatrem, to tu, to tam. Nie ma sensu."
"Sprawa była taka, że ochoty nie było na wyjazd, ale sąsiadka, Rosjanka, której syn był w tam jakimś NKWD przyszła do mamy i powiedziała: „Maria uciekajcie do Polski, bo mój syn już was wpisał na listę. Macie dwa tygodnie i wywożą was na Sybir”. Wywożą nas na Sybir...no to zostawiliśmy dom, ziemię, zabraliśmy parę rzeczy drobnych..."
"Ludzie mieli jakieś garnki i nabierali tego śniegu i chcieli gorącego się czegoś napić, już nie mówię o zupie, czy czymś tam, tylko jakieś herbacie z siana(śmiech), czy co tam kto miał. Zatrzymał się pociąg i ludzie wysiedli, żeby coś tam ugotować, rozkładali jakieś patyczki, ktoś zawiesił garnuszek, pod spodem ognisko. To wtedy „ruscy” mówili tak “sadites’”to znaczy wsiadajcie, nie pozwolili, żeby tam do końca podgrzać i napić się czegoś. Mamy wsiadać i koniec, odjeżdża pociąg. Wsiadanie było ciężkie, przeżyliśmy tam naprawdę ciężki miesiąc, chociaż to niby miesiąc, ale...Ciężki dla dzieci, dla starych, starsi to nieraz umarli tam w tych wagonach, nie wytrzymali tego."
"Niestety powiem szczerze, że kiedy przyjechaliśmy do Polski, nazwano nas „zabużanami”, a myśmy przez Bug nie przejeżdżali, bo myśmy byli z Polski północnej, znad Niemna. I to mnie zawsze trochę denerwowało, że nas tak przezwali. Ja nie jestem „zabużanką”, ja jestem znad Niemna (śmiech)."
"Na dworcu leżało pełno różnych mundurów, jakiś tam żołnierskich czapek. Dziwne było środowisko, przywieźli nas do Międzyrzecza Wielkopolskiego, to jest za Poznaniem 100 kilometrów."
"Mój tato właśnie jakiś taki był oporny, on mówił, że to jest chwilowe, że to jest nie do pomyślenia, żebyśmy nie wrócili na swoje ziemie. Nie chwytał się tych...nie szukał. Mówił to nie moja ziemia, to nie moje domy, nie moje meble. Praktycznie to meble tam już były rozkradzione. Później ludzie szabrowali te domy poniemieckie. Ludzie z centralnej Polski, Rosjanie, którzy wracali zabierali, co tam najcenniejsze, a reszta...przyjechali „zabużanie” i szukali po tych domach jakiś mebli, wszystko było powynoszone. Kiedy myśmy już przyjechali, to już nic nie można było znaleźć, a ojciec się nie kwapił do tego. Czekał wiecznie, czekał przez 15 lat, że my tam wrócimy na Kresy, nic go nie interesowało."
"Kiedy zaproponowano mi (awans) na dyrektora szkoły, ponieważ miałam bardzo dobre wyniki, jako fizyk, wielu uczniów dostało się na studia wyższe, poszli nawet na fizykę. Zawołano mnie do PZPR, do partii wezwano, powiedzieli, że dyrektorem nie będę, póki nie będę należeć. Niestety...no mogłam na tym dużo zyskać, mogłam mieć duże mieszkanie, piękne, mogłam mieć wyższą pensję, mniej godzin pracy, a ja się nie zgodziłam. Taka twardość we mnie była do końca."
- A jak państwo już dotarli tutaj, to co zostało państwu z tamtych zabranych rzeczy z domu?
"Prawie nic, przywieźliśmy tylko parę walizek z odzieżą i dużo wszy (śmiech)."
Przeczytaj całość: