Wywiad przeprowadziła:
Bożena Kisiel
Pan Eugeniusz Zabagoński pochodzący z Kowna elektromechanik, którego żona przesiedziała 10 lat w obozie karnym w Kazachstanie za współpracę z Armią Krajową, uciekając z Litwy trafił do Gdańska.
Fragmenty wywiadu:
"... I Piłsudski nawet jest! Proszę bardzo. Piłsudski się uczył, to znaczy… nie sam ten. Brat jego. Tego Piłsudskiego, którego znamy."
"Bo ja jak wyjechałem nielegalnie. Więc NKWD chodziła pilnowała mnie. Szukali mnie, myśleli, że ja poszedłem do lasu. Do Partyzantki. I nieraz w nocy wpadali do rodziców „gdzie syn! gdzie syn!” . No to rodzice mówili, „wyjechał, jest w Polsce” „no ale, dokument gdzie?”. No to ja poszedłem właśnie do urzędu w Łodzi poprosiłem po prostu, proszę daj dowód taki, że ja jestem tutaj przecież, że jestem. No i dali ten dowód i ja wysłałem pocztą do rodziców. Rodzice przedstawili ten dowód, że jest nie ukrywa się tylko jest. Nie w lesie tylko normalnie, no i dali mi spokój."
"Bo tu ludzi dużo dosyć przyjechało, ale bez dokumentów. Nie mają, część została zniszczona."
-Akt zgonu żony? W czerwcu 2009, czyli w tym roku będą cztery lata jak nie żyje.
Na raka… No ona przeszła swoje, 10 lat w obozie karnym, karnym! To nie takie o.
-I Kiedy ją wypuścili, kiedy wyjechała stamtąd? Pan już tu był pewnie?
No to ja ją spotykałem, na granicy nawet. Jak przejeżdżała…
-A skąd Pan wiedział, że przejeżdża?
Telegram był i wszystko wiedziałem.
-Bo miał Pan kontakt jak ona była tam w Kazachstanie?
Jak w Kazachstanie ostatni rok, tego, wyroku. Ją wypuścili wcześniej. Pod warunkiem, że nie ma prawa nigdzie wyjeżdżać. Opuszczać. Czyli ten ostatni rok to już zesłanie było. Nie karny obóz, tylko zesłanie liczyło się. No i ona tam zaczęła pracować w aptece, farmaceutka.
-Ona była farmaceutką z zawodu?
Tak, farmaceutką. Więc tam w aptece pracowała. No i ja wysyłałem do niej prawie co tydzień tygodniki, kolorowe te takie różne, no nie wiem, zadowolona była że, po polsku ma tam.
-Miała wieści z Polski na bieżąco?
Na bieżąco wiadomości już wtedy listy można było przesyłać. Póki siedziała w obozie to nie było. Adres miałem, bo też jej rodzice dali mi, jak byłem w Kownie to dali mi adres, że tu i tu jest.
Czyli miłość przetrwała wszystko?
Wie Pani i to dobra miłość. Całe życie, no mówię, idealnie.
"Rosjanin, oficer rosyjski trafił do naszego mieszkania był cała zabandażowana głowa, calutka cała. Uciekł z obozu niemieckiego. No ktoś, przyprowadził do nas, ma się rozumieć, ja jako jeszcze dziecko to mnie nie mówili nic rodzice. To tajemnica była. Nie wolno mi było nikomu nic mówić, że tu ktoś jest czy kogoś nie ma. I też on w pokoju leżał zabandażowany chory, prawda. Uciekał gdzieś tam przez wodę, gdzieś. No nie wiem, w każdym bądź razie uciekał no i trafił do nas. Był ponad tydzień chyba i później znowu, jak to się mówi, znikł. Przekazali rodzice dalej, także, że on i u nas i u innych ludzi. A po wojnie, jak już wojna skończyła się okazało się, że znowu spotkaliśmy się w Kownie. Z nim. Już on był na stanowisku, dużo pomógł mojemu ojcu, bo też tam były problemy. Chcieli aresztować ojca, za co? Nie wiem, nie było dowodów. No, ale i on interweniował i wtedy ojca wypuścili z aresztu. Też byłem u niego, już w prywatnym mieszkaniu i tak dalej, w Kownie. Zaprosił, bo ja jak przyjechałem na urlop to dowiedział się, że jestem w Kownie, no to zaprosił do siebie. No i jednym słowem, widzi Pani. To są te różne rzeczy. No też na pewno rodzice współpracowali, bo groziła w wielu wypadkach śmierć. Po prostu śmierć."
"Jechałem tam przez Lide i tak dalej. To pamiętam z wagonu na wagon, w biegu przeskakiwałem, w biegu. Bo to platformy takie były, wagony. A nawet tu już w Polsce, między wagonami na stojąco na boforach, rozkraczony, o tak stałem, trzymałem się ściany i jechałem, no kilkanaście kilometrów. Bo do znajomych jechałem tak zatłoczony pociąg, że wejść do wagonu nie było mowy. Ludzie na dachach siedzieli. Na dachach wagonów. Ale ja już na dach nie wchodziłem, dlaczego? Dlatego, już miałem doświadczenie takie, że ktoś tam na dachy usiadł wagonu i mostek trafił się gdzieś. Ułamek sekundy i już nie żyje. Plask i wyrzucało. Także, bałem się, że mogę zginąć… "
"Tu charakterystyczne: żona moja i jej koleżanka z tamtych lat, szkolna. Ta jednego zmarła, a ta drugiego dnia. Jedna, druga. Żona moja zmarła telefon biorę dzwonię właśnie tam do niej, a mąż odzywa się jej „wiesz co? Wczoraj zmarła”, a myśmy stosunkowo nie tak. No, rok chyba wcześniej byli, my byliśmy tam u nich w domu. Prawie, że w jednym czasie, jedna i druga, koleżanka."
Przeczytaj całość: