Wywiad przeprowadziły:
Małgorzata Malczewska
Fotografia:
Anna Markowska
w dniu 15.11.2013, w Sopocie
Świetnie nakreślając tło historyczne, opisuje zrujnowany, spalony Sopot. Wskazuje miejsce, gdzie znajdowała się rodzinna piekarnia. Przedstawia problemy jakie przeżywała jego rodzina i przesłuchania ojca, które były spowodowane członkostwem jego braci w Armii Krajowej. Opisuje, niejako z dystansu podróż do Sopotu i wspomina miejsca z rodzinnego Wilna, który odwiedził tylko raz od czasu wyjazdu.
Fragmenty wywiadu:
A czym się zajmowali Pana rodzice?
Ojciec pracował w piekarni…
Czyli to wszystko trzeba było na nowo zagospodarować, jakby swoje życie po powrocie…
No tak, a ta piekarnia, którą tu w Sopocie otworzyli rodzice, to była spalona. Trzeba było odbudowywać same ściany, no piec był.
A jak się nazywała piekarnia?
„W Gruzach”, ją ludzie w Sopocie nazywali, bo to było…wie Pani, Sopot trochę Pani zna?
Tak.
Gdzie Multikino, tam była piekarnia. Obok…a kebab Pani pamięta? No, bo obok kebabu było, a wkoło, jak teraz jest ten cały plac, to tu wszystkie te hotele były spalone, banki, spalili je…no, bo oni kwaterowali, w jednym pokoju spali, za przeproszeniem, a w drugim srali…a jak wychodzili z pomieszczenia to im było wstyd, że nie kultura, no to kanistry z benzyną wyleli, podpalili i wyszli…, bo tu Dolny Sopot w ogóle nie był zniszczony. Zniszczone było tylko, gdzie teraz budują ten dworzec. Tylko w tamtym miejscu, było zniszczone.
"No, bo dobry byłem. Miałem 4,5 roku i 6 kilometrów za miasto poszedłem do ciotki…no, bo nie chciało mi się w litewskim przedszkolu być, bo tam trzeba było śpiewać po litewsku, a mi się za bardzo nie chciało."
"Ojciec miał dużo też pamiątek z wojska, ale walczył…walczył pod Lwowem w ’39, trzy razy go Ruskie wieźli na Syberię, trzy razy z pociągu wyskakiwał. Jak przyszedł do domu, to od razu kazał zdjęcia, wszystko palić, że nie był w wojsku i w ogóle…no i dlatego mało pamiątek jest, no a część się spaliło, bo pożar w piekarni był…no jest decyzja tutaj gdzieś też, ale to nie jest istotne na przyznanie piekarni, że może ojciec prowadzić."
"...na Sępiej był batalion WOP-u i ojciec dla całego WOP-u piekł chleb. Dla Gdańska, Nowy Port w Sopocie, dla tego batalionu…ale była taka rzecz, że raz była…jakaś tam dostawa, nie za bardzo mąki i zabrakło mąki na chleb, a wojsko nam do opalania pieca drzewo przywozili, surowe drzewo, ścięte w lesie, ale przywozili tam 5-6 metrów kubicznych do opalania pieca, żeby oni chleb mieli…i już chyba UB wiedziało, że część rodziny była w AK…i znaleźli przyczynę, przyjechali i ojca zabrali.
Dokąd…do piwnicy, a z piwnicy do ziemi…ale mama, na tyle była mądra, poleciała tu, na Sępią, tam do majora, że ojca UB zabrało…a dlaczego…mówi, no nie dowieźli mąki, a oni mają mało, powiedzieli, że to jest sabotaż, że ludzie nie mają chleba. To on, alarm, dwie ciężarówki, wopistów i tu pojechał pod UB w Sopocie, z bronią…awantura na trzy fajerki. Godzinę czasu przekrzykiwali się UB-owcy i wopiści…no i później z Gdańska ktoś zadzwonił z UB, zwolnić… no i z piwnicy ojca wyciągnęli, a tak może by go nie było…"
Pamięta Pan może jakieś wydarzenia dramatyczne z podróży?
Nas to nie dotyczyło w naszym wagonie, ale w innych nieraz się słyszało krzyki, bo się włamali Ruskie, bo tam załóżmy i nie żołnierze regularni, ci co pouciekali z jednostek napadali na wagony. Nieraz krzyki było słychać, ale z natury mężczyźni dyżurowali przy drzwiach. Drut kolczasty, tylko drzwi leciutko uchylone i z siekierą stał. No, bo gdzie w szczerym polu, nic nie zrobisz…no już na terenach Polski, to już było znośnie. (...) Nie, niektórzy zginęli po drodze. No, bo jak bronił swojego dobra, a tam 4-5 Rusków było z siekierami, no to pepeszkę miał… a co to, życie było wtedy? Człowiek patrzył, mówił, no ten zginął, tamten zginął, sąsiad… płacz, łkanie, nawet nie było czasu pochować. To tak, stał w polu, zakopali, pociąg ruszył i jechał dalej.
Było Panu czegoś żal, jak miał się Pan rozstawać, czy nieszczególnie?
Dla mnie, nie… ja jeszcze tak za bardzo korzeni nie zapuściłem, co ja tam miałem, 5 lat…, a tu było ładnie w Sopocie, morze zobaczyłem, nie tam rzeczka… chociaż tam przez Wilno dwie rzeki przepływają Wilenka i Wilia, było znośnie… najciekawiej to było w ’47 roku, zimą… bo tu u nas w Sopocie jak… byliście na tym nowym molu…, ale jak kiedyś było stare molo, jeszcze te poniemieckie, to na samym czubie mola, drewniana duża kawiarnia była i przyszedł sztorm… nie pamiętam, czy ’47, czy ’46 rok… i ludzie biegali wszyscy na plaże, stoły zbierali, krzesła… tam nic nie zostało z tej kawiarni, wszystko połamało, a ludzie krzeseł nazbierali i stołów, bo a plażę fale powyrzucały… no ciekawie było. Jak morze zamarzło to ja na środek zatoki szedłem, do statku amerykańskiego, który stał w lodzie, bo rzucali batony czekoladowe i gumy do żucia, tą płaską …a dostałem wycisk nie z tej ziemi, jak wróciłem do domu..
"...myśmy wzięli słoninę soloną. Ojciec wiedział, że będziemy długo jechać, to solone mięso może leżeć i wędzone, a królik gdzie to, to 2-3 dni i by było po wszystkim, a zresztą my tego mięsa mieliśmy już dość, ileż to można. No, ale zawsze bez mięsa też nie można. Jak nieraz kolacja była, że ciupkę jadłem, woda, 2 tabletki sacharyny, chleb w kosteczkę pokrojony stary, wrzucone na to, lekko odmięknie i łyżką się zjadło. I to była kolacja."
Przeczytaj całość: