Wywiad przeprowadziły:
Monika Bartlak,
Agnieszka Olzacka
Wywiad z Krystyną Rzewuską, emerytowaną nauczycielką historii. Urodziła się w Wilnie, ojciec ukończył Uniwersytet Stefana Batorego, a matka szkołę rosyjską. Po 1945 roku pani Krystyna rozpoczęła studia na filologii francuskiej w Wilnie. W 1949 roku aresztowano ją i wraz z matką wywieziono na Sybir pod Irkuck. Pani Krystyna część czasu siedziała w więzieniu, następnie pracowała w łagrze przy wydobyciu miki. W krótkim czasie po śmierci Stalina w 1953 roku obie z matką zostały uwolnione i wróciły do Wilna, a stamtąd wyjechały do Gdańska do reszty rodziny.
Przeczytaj historię Pani Krystyny w Dzienniku Bałtyckim
Fragmenty wywiadu:
"No i 25 marca 1949 roku dopiero, to znaczy cztery lata po wojnie przyszli w nocy po mnie , bo ja w tym czasie znowu mieszkałam w Wilnie, żeby bliżej na uniwerek, na zajęcia. No i kazali z rzeczami zabierać się. No więc wzięłam jakiś tobołek i zawieźli mnie do Ponar. Tam w Ponarach stały już przygotowane pociągi towarowe, do których nas wsadzali. Przywieźli moją mamę też, no to było zrządzenie losu, ze mamę dowieźli, czy mnie dowieźli, nieważne, że żeśmy razem były. Mama, spodziewając się już aresztowania, miała przygotowaną zawsze walizkę, a w niej najpotrzebniejsze rzeczy i taki worek sucharów."
"Proszę panią, jak mnie przywieźli, to pierwszy rok pracowałam w kołchozie, potem dostałam pracę w cegielni. Upiornie ciężka praca. Wyobrażacie sobie taką deseczkę? [pokazuje] mokra ta deska. A na niej cztery mokre cegły, wycięte. Wycięte już i ty tak niesiesz. Nie ma wózka, nie ma saneczek, tam czegoś, musisz na rekach ileś set metrów dalej od tego, gdzie produkują tą glinę i wycinają do tego pieca. I potem z tego pieca jak już się wypali, nie było rękawic, trzeba było gołymi rękami, a to nie było już takie ciężkie, to było gorące bardzo. Trzeba było wybierać. Więc to była upiorna praca."
"Budowaliśmy drogę, znaczy kolej żelazną między Irkuckiem a Uanude, tam taka miejscowość bardziej w kierunku Azji. I co robiliśmy: trzeba było zrobić nasypę, ręcznie, łopatami. Potem układało się takie drewniane podkłady, to się szwały nazywały po rosyjsku. A na to przymocowywało się normalne szyny. To była ciężka praca, dlatego że pomachać łopatą te osiem, czy dziewięć godzin, nie umiejąc przedtem... nauczył mnie jeden ze strażników jak się, bo ja tą łopatę tak trzymałam, a się okazało, że trzeba puścić ją luzem i odebrać, wtedy jest lżej. To jeszcze łopata. Nawet te pokłady, te szwały, to jeszcze we dwójkę, we trojkę można było. Ale jak trzeba było szyny, były bardzo ciężkie, nawet czasem strażnicy nam pomagali. Kiedyś pamiętam, taka szyna, nie utrzymałyśmy my, czy inna grupa, nie pamiętam, spadła na nogę takiej nie pamiętam jak się nazywała."
"Ciężka praca i to była na całym Bajkale. Oczywiście, nie przy brzegu. Czasami zadają mnie teraz pytanie: ponieważ tam byłaś, czy widziałaś Bajkał? Śmiech mnie ogarnia. Nie widziałam tego Bajkału. Ja widziałam, ze on jest obok, ale kto by nas wpuścił."
"A to w Terespolu to było piękne powitanie Polaków, przez Polaków już mieszkających. Nigdy, nigdy mi się nie wydawał język polski tak piękny, tak poprawny, tak dźwięczny jak wtedy kiedy przyszli ci strażnicy, straż graniczna"
"A wiecie, moja główna praca przypadła, nie było tych naszych dzisiejszych wolności, nie było tej naszej dzisiejszej demokracji, kulawej, czy nie kulawej. Takich rzeczy nie było. Mówienia o czymś, a szczególnie z historii, to nie było takie proste, można było się naciąć i mieć różne przykrości z tego tytułu. Tym bardziej, że ja do partii nie należałam, więc wszyscy wiemy, że do kościoła chodziłam, bo nigdy się z tym nie kryłam. I też nie kryłam się z tym, że na Syberii byłam."
"A zdawałam sobie sprawę z tego, że i braki językowe mam, i akcent mam taki rosyjski, bo to nie żaden wileński, nie żaden tam kresowy, ale rosyjski. A Rosjanie na przykład mówią, że ja mówię po rosyjsku jak barnia."
"Nie, nie bałam się, to prawda. Nigdy się nie bałam. Nie wiem, dlaczego. To chyba jest wewnątrz."
Przeczytaj całość: