Maria Filipionek
Wywiad przeprowadzili:
Vilija Tulickaite
Karol Drzewoszewski
Data przeprowadzenia wywiadu:
9 stycznia 2011 roku
Pani Maria bardzo barwnie i ciekawie opowiada o tym jak wraz z całą rodziną szczęśliwie uniknęła wywiezienia na Sybir. Wspomina okupację rodzinnego miasta Postawy, przez Rosjan i Niemców. Mówi także o tym co zmusiło jej rodzinę do opuszczenia Litwy i wyjazdu do Polski, jak również o tym, co działo się podczas dwóch tygodni spędzonych w pociągu, zanim dotarła do Gdańska. Opowiada historię przybycia na Wyspę Sobieszewską opisując warunki jakie tam wtedy panowały i problemy z jakimi cała rodzina musiała się borykać chcąc ułożyć sobie życie na nowo.
Droga na Pomorze:
Postawy - Chaduciszki (Białoruś) - Swięciany - Podbrodzie - Wilno – Grodno – Białystok- Dobre Miasto- Olsztyn – Elbląg – Nidzica - Gdańsk– Sobieszewo (Basak)
Fragmenty wywiadu:
- Kiedy i jak dowiedziała się Pani o przymusowym wyjeździe ?
O przymusowym wyjeździe...no to muszę zacząć od tego, że w ogóle bym nie wyjechała.
Był taki wypadek, jak wkroczyła armia 17 września to jakoś przeżyliśmy to, tragicznie, ale przeżyliśmy. W drugim roku, w 1941 w nocy przyjechał ciężarowy samochód, weszło NKWD. Kazali wszystkim wstać, postawili całą rodzinę pod ścianą, obszukali czy nie mamy broni i kazali ubierać się i pakować się na wyjazd. A obok stał milicjant, który nas znał, który był kolegą naszym szkolnym i on powiedział do tych......enkawudzistów, „To nie te Wojciechowskie” – A oni na to Co nie te, nie te...no to chodź. Zabrali tego policjanta i wyszli, a myśmy zostali. Pojechali tym samochodem do „innych” Wojciechowskich. Myśmy dobrze wiedzieli, że innych Wojciechowskich nie ma, że jest tylko Wojciechowicz, taka różnica między nazwiskami. Oni pojechali, my zostaliśmy i staliśmy jeszcze, bo byliśmy z tego strachu...zesztywniali tacy, nie wiedzieliśmy, co robić dalej.
Moja mama mówi to uciekajmy i schowamy się gdzieś. Ja na to mamo przecież dostaną nawet nas spod ziemi...ona mówi masz rację mamy przecież na końcu ogrodu schron. Kazali przed wojną schrony kopać i tam były tak pnie drzewa ułożone i gałęziami nakryte. Pobiegliśmy do tego schronu i siedzieliśmy tam do rana, rano mówimy no trzeba pójść zobaczyć czy oni jeszcze raz wrócili po nas. I ja wtedy z siostrą pobiegłyśmy do domu, popatrzyłyśmy, bo ta ścieżka była wysypana żwirem, że tylko było tam i z powrotem koleiny samochodów, ale coś się dzieje na ulicy. Nasz dom troszeczkę był dalej od ulicy i rosły krzewy jaśminów i bzów, a to był czerwiec, więc było dosyć ciepło. Wybiegamy na ulicę, a na ulicy jest ruch, czołgi jadą, samochody jadą, kobiety na tych samochodach, mają dzieci, swoje te wszystkie pakunki tam poukładane. My pytamy, Co się stało? Oni mówią, że Niemcy napadły na Rosję w tą noc, więc ja spojrzałam na siostrę, siostra na mnie i zaczęłyśmy się śmiać. Nie wyjechałyśmy na Sybir, tylko stoimy tu, a ruskie wojsko ucieka i jeszcze swoje te rodziny, wszystko jedzie. One jak zobaczyły, że my się śmiejemy, zaczęły nas wyzywać, ja mówię do mojej siostry „Słuchaj, jeszcze oni tu są, jeszcze ci enkawudziści tu są, uciekajmy do domu nie stójmy na tej ulicy” . Uciekłyśmy a te wojsko jechało całą gromadą jeszcze kilka dni, przejechali, a Niemcy nie wkroczyli. Dwa tygodnie było bezprawie, ani ruskich, ani Niemców, a broni było pełno, żołnierze wszędzie porzucali broń, myśleli że jak nie będą mieli broni to Niemcy ich nie ruszą. Przeczekaliśmy te dwa tygodnie, nic się nie działo, no i jednego dnia wybuch takiej....jakby powiedzieć...pocisku z armaty, myśmy siedzieli przy stole wypadło okno z futryną, ze wszystkim...O coś się dzieje...coś idzie, pewnie Niemcy, no ale do czego strzelają jak nie ma tu wojska. Wyszłyśmy znowuż na ulicę z tą moją siostrą, zobaczyć co się dzieje, jadą czołgi, wolniutko jadą. Jedzie czarny czołg z białym krzyżem jeden za drugim, jeden za drugim, idzie wojsko chodnikami z obu stron, trupie czaszki na hełmach karabiny do nas nastawione. A my się znowu śmiejemy, nie dość że śmiałyśmy się przedtem, to teraz znów śmiejemy się, że idzie wojsko niemieckie. Wojsko niemieckie przeszło to wszystko czarne, nie wiem ile tam tego było, czy to jakaś dywizja, czy kompania i zaczęło iść już prawdziwe wojsko ich w zielonych mundurach, i zaczęły jechać zielone czołgi. Wtedy z tych czołgów jeden wysiadł i po polsku do nas mówi:
- A wy dziewczyny co tu robicie?
- A stoimy i patrzymy
- Od kiedy tu stoicie ?
- Od początku, od pierwszego czołgu?
- No to macie szczęście, bo oni szli po to, żeby każdego zabić, kto im stanie na drodze
- Ale my staliśmy za płotem, a nie na drodze (śmiech)
No i ten żołnierz wszedł z nami, popatrzył, czy już nie ma gdzieś ruskich żołnierzy no i poszedł, i tak przywitaliśmy niechcący naszych wrogów (śmiech ogólny).
- To zdarzyło się dwa tygodnie po tym jak próbowano państwa stamtąd wywieźć....
Wywieźć na Sybir...I wtedy kiedyśmy wyszli już z tego schronu mama mówi tak:
Dziewczyny zobaczcie czy ten pociąg.... tam za naszym domem była rzeka, była łąka i był nasyp, ten co tory kolejowe, więc mama mówi - zobaczcie czy stoi pociąg. Myśmy jak wyszli to pociąg powoli puf, puf, puf i poszedł w stronę Rosji. Przez jakiś czas nic nie było wiadomo co się stało z tym transportem, ale za jakiś czas była taka pogłoska że cały transport rozstrzelali. Ale ja już do Polski przyjechałam i przez radio w Polsce dowiedziałam się, był reportaż z kobietą, która była w tym transporcie.
Ona mówi tak:
Wyjeżdżamy z Postaw mijamy Woropeljewo, Głebokie, jedziemy w stronę Rosji. Przyjeżdżamy do lasu, w lesie staje transport, wchodzą do każdego wagonu enkawudziści i strzelają.
Ona padła na kolana chwyciła tego żołnierza za kolana i prosi żeby on ją puścił, on nie , nie, nie wolno jemu, ale ona tak prosiła, że on mówi „uchadzi” i ona wyskoczyła z tego wagonu. Biegła po torach, po tych pokładach i kleiły się jej nogi od krwi i dogoniła Achimowicza, mojego znajomego. We dwoje biegli dalej i jeszcze trzeciego dogonili, ale już nazwiska nie usłyszałam. Taki ten wywiad przeprowadzała z tą kobietą, a ta kobieta płakała i mówiła tak, że ma za złe tej redaktorce, że ona przeprowadza ten wywiad, który jej nigdy z oczu do śmierci nie zejdzie. Te rozstrzeliwanie tych ludzi w wagonie. A moja rodzina mi nie wierzyła i mówi „Mamo ty zawsze wymyślasz, że to twój ostatni transport” No jak przecież ja słyszałam, kto szedł i kto dogonił kogo...był ten ostatni transport.
- Ale Pani nie pojechała tym transportem?
Nie pojechałam tym transportem...nie mogłam nawet temu milicjantowi podziękować, bo on uciekł razem z tym wojskiem radzieckim. Jak on wrócił, ja nie wiem czy on kiedykolwiek wrócił, bo potem przecież weszli Niemcy i trzy lata byli Niemcy i nigdy nie zdążyłam temu milicjantowi podziękować.
"Jak rozpoczynała się wojna to miałam 17 lat, wkraczał Związek Radziecki, to było coś strasznego. Ja byłam w harcerstwie, a potem nas zmobilizowali do tajnej policji. Jeszcze nie było wojny, ale już nas uczyli, tłumaczyli jak rozpoznawać wroga. Uczyli nas, że oni będą rzucać jakieś cukierki jakieś zabawki, a dzieci będą podejmować i to będzie rozrywało się w rękach, no różne takie rzeczy."
"W tym samym wagonie wszystko było i było siano, a w tym sianie był chłopak, który nie miał żadnych dokumentów i żadnych pozwoleń na wyjazd, młody chłopak 15-16 lat. Oni tam weszli, my teraz stoimy i się trzęsiemy, że oni jego tymi pikami w tym sianie znajdą. No, ale oddali nam wizy, weszliśmy do wagonu i chłopak wyszedł z tego siana, powiedział, że wstąpi do zakonu. On tam jak siedział, modlił się i powiedział, że jak wyjdzie żywy to wstąpi do zakonu. I go w czterdziestych latach, jak byłam u znajomych na weselu spotkałam, prawdziwego zakonnika."
"Jak już przejechaliśmy przez granicę, wyszliśmy z wagonów, na naszym białą farbą napisali GDAŃSK i odczepili nas, a transport pojechał do Dobrego Miasta na Mazury. I myśmy potem jechali, i tak co kawałek ujedziemy to odczepiali, znów przyczepią do jakiegoś pociągu, kawałeczek podjedziemy i stoimy. I byśmy może już z głodu poumierali, ale na każdej stacji był UNRRA, Czerwony Krzyż. Tyle nam dawali jedzenia i wszystkiego, że myśmy przez te dwa tygodnie jechali i mieli co jeść, a jeszcze jak przyjechaliśmy tutaj do Sobieszewa, wtedy Basak to mieliśmy na dwa tygodnie jedzenia."
Przeczytaj całość: