Wywiad przeprowadziły:
Katarzyna Jarymowska
Marta Skorczyńska
Ryszard Adamowicz, urodzony 30 maja 1928 r. w Wilnie. Wyjechał z rodziną w 1946 roku Podczas wywiadu wspomina lata 1941-46, oraz okupację Wilna najpierw przez Niemców, potem przez Sowietów. Opowiada o powodach, które skłoniły jego rodziców do podjęcia decyzji o opuszczeniu Litwy. Wspomina także pierwsze lata spędzone w Polsce, oraz o tym jak został przyjęty przez Polaków i Niemców mieszkających jeszcze wtedy w Gdańsku.
Fragmenty wywiadu:
"Wojna wybuchła i w wyniku tej wojny Wilno zostało okupowane przez sowietów. Sowieci wkroczyli we wrześniu, przekazali Litwinom Wilno w październiku na drodze umowy, także już wtedy byliśmy pod okupacją litewską. Były duże kłopoty, nastroje nacjonalistyczne Litwinów, dochodziło do ekscesów, bijatyk nawet w kościołach. Pamiętam z tatusiem szedłem po Śródmieściu, weszliśmy do kościoła św. Kazimierza w majowe nabożeństwo w 1940 roku. Grupa Litwinów weszła, w różnym wieku, przeważnie młodych i zaczęli śpiewać litewskie pieśni podczas odprawiania nabożeństwa, więc kapłan przeżegnał i proszę się rozejść. Wyszliśmy z kościoła, więc tamci już nie mieli obiektu zainteresowania, więc też chyba wyszli. Ktoś zaintonował „Boże coś Polskę”, zaczęły się „łupnie” różnymi przedmiotami, takie nieprzyjemne sytuacje."
"W tym wagonie, w którym byliśmy, towarowy wagon taki, były trzy rodziny. Zabraliśmy część mebli, część trzeba było zostawić, udało się je sprzedać za żywność, bo trzeba ze sobą wziąć coś było(suchary, słonina wędzona i tym podobne rzeczy). Trzy rodziny były, w tym wagonie się spało, dwa tygodnie jechaliśmy. Przez Kowno, więc z Wilna do Kowna, z Kowna przez byle Prusy Wschodnie, z kolei do Torunia, przez Toruń do Gdańska.
Znaliśmy niektórych profesorów z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, tato mój stolarz z zawodu przygotowywał ich meble, to co mogli zabrać do wywiezienia, pudła takie drewniane były robione. Mieliśmy znajomości i nam sugerowali żeby jechać do Gdańska, ponieważ część medyków z Uniwersytetu Stefana Batorego to będzie miała swoje lokum w Gdańsku."
"Przyjechałem z rodziną: ojciec Wincenty, mama Pelagia, brat Leon i ja. Czworo nas przyjechało, ponieważ piąta, ciocia, siostra mamy była też zapisana do ewakuacji, ale zmarła w Wilnie na miesiąc przed wyjazdem. Ze znajomymi, z którymi jechaliśmy w wagonie jakiś czas mieszkaliśmy tutaj wspólnie, udało nam się, ponieważ burze były, a z tego baraku trzeba było po 2 tygodniach wyjść. Pamiętam, taka ciekawostka jak na ulicy Orzeszkowej, Tuwima szliśmy, to był 1946 rok, więc dużo jeszcze Niemców idą takie dwie...Znałem niemiecki na, tyle że mogłem z nimi rozmawiać, więc pytam „Czy panie wiedzą jakieś wolne mieszkanie?”, A one mówią, a czegoście tu przyjechali. Mówię, dlatego że w Wilnie mogliśmy jechać dalej na wschód, więc woleliśmy na zachód i zaczęliśmy rozmawiać. Dobrze powiedziała, ponieważ mamy wyjeżdżać za miesiąc to my do swoich znajomych przeniesiemy, a wam tego...
No, ale ja mówię jak odstępne to 2 kg słoniny – Tak proszę bardzo, więc za 2 kg słoniny dostaliśmy mieszkanie."
"Mieszkania były bardzo zniszczone w wyniku wojny, na szczęście tam gdzie zajęliśmy trzeba było drobne poprawki zrobić. Natomiast, gdy przenieśliśmy się na ul. Orzeszkowej, taki budynek, tam trzeba było całą reperację dachu przeprowadzić, bo zacieki były duże. W okna trzeba było szyby wstawić, gdzieniegdzie brakowało, wnętrza były sporo zniszczone też. Klajstrowało się takie ubytki, żeby można było mieszkać, potem w miarę upływu czasu, ponieważ tata była fachowcem, więc takie naprawy we własnym zakresie się wykonywało. Ponieważ wówczas jeszcze część ludności niemieckiej opuszczało Gdańsk można było dostać jeszcze jakieś meble. Myśmy mieli swoje, przywieźliśmy z Wilna szafę, łóżka –trzeba było na czymś spać, pościel i tak dalej, ale już takie jak stół udało się tutaj odkupić, od tych wyjeżdżających Niemców i jakoś urządzić to mieszkanie."
"Ale wyobrazi sobie pani, że kota dostaliśmy, co był wówczas bardzo pożądanym zwierzęciem, z tej racji, że potężne ilości myszy i szczurów grasowały, ledwo człowiek wszedł to zaraz zmykały te szczury. Czasem szczur podchodził, śmigał koło lóżka, czy nawet do lóżka komuś wpadł. Ale kotek był i zawsze pytali się znajomi, „O państwo mają kotka, może wypożyczą tego kotka?” (śmiech). Wie pani realia powojenne były takie."
"- Proszę panią zabraliśmy szafę składaną ubraniową, następnie zabraliśmy dwa łóżka, bo tyle można było, parę krzeseł, książki, ubrania, pościel. Był wagon a tam trzy rodziny były, stół chyba też był, trzy albo dwa krzesła i to wszystko, co można było zabrać. Było ograniczone, były właściwie zakazy wywozu mebli, ale ponieważ to mieściło się w normie przestrzennej wagonu i przy tym braku takiej ścisłej kontroli, to można było ze sobą zabrać."
"Oczywiście, wszystkie pamiątki rodzinne, fotografie, książki, zwłaszcza wzięliśmy z przyjemnością książki polskie. Wyobraźcie panie sobie w 1941 roku palono książki z biblioteki kolejowej, piękna biblioteka w Wilnie. Tacie udało się z ognia wyratować to rozczytywaliśmy się w czasie okupacji niemieckiej. Tutaj też jak przyjechaliśmy to wypożyczaliśmy sobie, taką przenośną bibliotekę małą mieliśmy i pożyczaliśmy znajomym. Część książek później nie wróciła (śmiech), tam gdzieś coś zaginęły... W każdym bądź razie książki to były rzeczywiście takim elementem cennym jak przewożone złoto."
Przeczytaj całość: