Droga do Gdańska:
Wilno-->Poznań-->Gdańsk
Wywiad przeprowadził:
Jakub Suski
Ryszard Undro przybył do Gdańska w wieku 5 lat. W wywiadzie wspomina swoje wczesne dzieciństwo spędzone w Wilnie, ulicę na której mieszkał z rodzicami, a która już niestety nie istnieje i lata wojny, przywołując także wspomnienia swojego ojca. Pan Ryszard opowiada również o momencie wyjazdu, swojej ucieczce z rodzicami i o drodzę jaką przebyli. Jednak co najważniejsze, opowiada o ludzkiej życzliwości i pomocy bliźniemu, dzięki którym on i reszta ludzi podróżująca tym transportem dojechali do celu, jakim był powojenny Gdańsk. Wśród wspomnień Pana Ryszarda należy wyróżnić też pierwsze lata spędzone w Gdańsku oraz powroty do rodzinnego miasta.
Fragmenty wywiadu:
-A z podróży właśnie, coś Pan pamięta? Tylko wagon, wagon taki bydlęcy, w środku bez siedzeń, bez niczego tam się na podłodze siedziało, no i kupa ludzi, bardzo dużo. W wagonie zaczęli rozmawiać Polacy gdzie wysiąść, i pierwsze ojciec miał taką myśl, żeby wysiąść w Poznaniu, bo coś tam słyszał o Poznaniu, jakąś tam miał wiedzę, ale jeden z tych, którzy jechali namówił go, „ale proszę Pana, jedźmy do Gdańska bo to co wiem Gdańsk jest rozbity zbombardowany, miejscowi autochtoni pouciekali, będą wolne mieszkania, wyposażone mogą nawet być w meble, w różne rzeczy, i pracy dużo”
-A jeszcze mógłby Pan powiedzieć teraz kto powiedział państwu o wyjeździe? Polski policjant, na rowerze przyjechał, powiedział tacie „Panie Michale, policja rosyjska się panem zainteresowała, niech Pan jak najszybciej zwiewa.”
-Jak sobie radzili w nowym miejscu pana rodzice no i pan, co było ciekawe a co trudne? Hmm wszystko było ciekawe w pierwszych tych dniach co przybyli dla mnie było wszystko ciekawe bo tam na majowej to bardzo mało budynków było, to była krótka ulica, tutaj trafiłem na dużą ulice bo przedłużeniem jej od góry biorąc to jest podmiejska aż do jedności robotniczej, w tej chwili yy no św. Wojciecha do tej co leci na szczet na Pruszcz nie, no i za rok rozpocząłem szkole czyli kupa znajomych, kolegów no i wtedy to czasy takie że buszowało się od rana do nocy prawie, rodzice po ciemku wołali po imieniu, lekcje się robiło sporadycznie ponieważ bardzo często prąd wyłączali, jak był prąd to było święto
-to wszystko zależało od siły charakteru, wiesz zahartowani w boju, to lepiej sobie dawali, a mniej zahartowani w boju gorzej sobie radzili, ale radzili wiesz na jakiej zasadzie? Bo mówili, pomagali jeden drugiemu, nie było że to jest moje to odsuń się, a temu nie pomogę, takiego czegoś nie było, to było tak jakby była jedna wspólnota wiesz, także nic po drodze się tragicznego nie stało, wszyscy przeżyli wszyscy dali sobie radę z racji tego że jeden drugiemu sobie pomagał
Przeczytaj całość: